Trochę mam małe opóźnienie z blogiem, ale 4 dni siedziałam na wsi chińskiej, gdzie cieszyłam się, że mam prąd i klimatyzację :)
Więc nadrabiam.
Wtorek był dniem przenosin do kolejnego miasteczka. Jedyne co udało się zobaczyć to wieża telewizyjna – Perła Orientu. Wjechaliśmy na taras widokowy – 259m nad ziemią. Widok fajny, nawet smog współpracował i nie był jakiś straszny. Fajną opcją jest szklana podłoga. Oczywiście nie wszyscy są w stanie na nią wejść. Niektóre Chinki stawały na krawędzi i wrzeszczały, że one się boją i nie wejdą – ok. tylko czemu wszyscy w promieniu kilometra musieli o tym wiedzieć.
Kierunek lotnisko. Oczywiście miało być tradycyjnie autokarem, ale……przecież w Shanghaiu z miasta na lotnisko jeździ jedyna otwarta dla normalnych ludzi linia Maglevu. Tak więc nie mogło się obyć bez przejażdżki. Akurat trafiliśmy na godziny gdzie jeździ tylko 300km/h (w godz szczytu 350km/h, jak przyjada Vipy to 500km/h). Trasę na lotnisko pokonaliśmy w 7 min zamiast w 30min. Może Wawa-Modlin takie ustrojstwo by zrobić?!
Prędkość prędkością, ale fajnie jest zobaczyć na oczy coś o czym opowiadali na wykładach jakie to fajne. W dodatku coś z tych wykładów zapamiętałam i połowie grupy tłumaczyłam czym to się je. Fajne….fajne…fajne….ja chcę jeszcze raz :)
Na lotnisku tradycyjnie samolot miał opóźnienie (standard na lotach krajowych w Chinach). Lot do Guilin (mini wioska – tylko 1mln ludków). Do hotelu dojechaliśmy wieczorem więc nic więcej ciekawego nie było.
Ciekawostki dnia:
- w Shanghaiu stwierdzili, że mosty to w sumie im nie potrzebne, mimo iż mają dużą rzekę. Mają tylko 4 mosty. Za to mają 9 tuneli drogowych i 4 linie metra pod rzeką – pozdrowienia dla zalanych budowlańców metra u nas
- Maglev jest mega, ale to już chyba pisałam